Nie tylko rządzący to ekonomiczni analfabeci, którzy uznali przedsiębiorców za stado baranów do wycięcia, ale również zwykli Polacy, którzy dają się nabierać na tanią propagandę. Obecna polityka PIS wykreowała w mediach obraz przedsiębiorcy, jako oszusta gorszego od pedofila i seryjnego mordercy. Dziś szeregowy urzędnik KAS ma nieograniczoną władzę i na podstawie zwykłego podejrzenia może dosłownie zniszczyć przedsiębiorcę. Wykreowana fikcja w postępowaniu podatkowym, blokada rachunków, decyzja i konfiskata. Dopiero wtedy przedsiębiorca może odwołać się do sądu, ale zwykle już nie ma środków na adwokata. To współczesny obraz Krajowej Administracji Skarbowej, który jest zbrojnym ramieniem rządu do realizowania obietnic wyborczych PIS.
O ile w latach 90-tych został wykuty patologiczny slogan głoszony przez ówczesne władze, że pierwszy milion trzeba ukraść, to dzisiaj obowiązuje również skrajna retoryka: przedsiębiorca to bandyta i złodziej i trzeba mu wszystko zabrać w imię dobra i sprawiedliwości społecznej.
Jeśli rząd dziwi się, że przedsiębiorcy nie chcą inwestować w Polsce i uciekają za granicę, to świadczy tylko o tym, że mamy do czynienia z rządami amatorów najniższej klasy, którym nie warto zaufać. Bo nie można ufać politykom, którzy w ciągu roku pod osłoną nocy zmieniają kilkakrotnie prawo podatkowe i inne ważne ustawy gospodarcze, a prawo działa wstecz.
Naciski na prokuratorów mają takie nasilenie, że prokuratorzy stawiają fikcyjne zarzuty, aby pod byle pozorem dokonać rewizji i przeszukania mieszkań, biur, samochodów. Kiedy śledczy wskutek przeszukania coś znajdą, wówczas prokurator stawia odpowiednie zarzuty. Jeśli podstęp prokuratorski się nie udał, status podejrzanego traci uzasadnienie i zostaje uchylony, a przedsiębiorca może jedynie złożyć zażalenie.
Takie działania były praktykowane w okresie stalinizmu i w stanie wojennym, ale nigdy władza nie była tak bezczelna, jak obecnie. Każdy rzekomo podejrzany ma takie same zarzuty: pranie brudnych pieniędzy, wspieranie terroryzmu i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Za komuny głównym zarzutem była działalność szpiegowska, mająca na celu obalenie ustroju socjalistycznego. Jak widać, metody pozostały te same, tylko kwalifikacja fikcyjnego czynu się zmieniła.
Dziś bycie przedsiębiorcą to nie lada bohaterstwo. Zniknęła instytucja pouczenia, a wprowadzono drakońskie kary za wszystko. Najwyższy wymiar kary dla przedsiębiorcy to 25 lat, choć Zbigniew Ziobro, chce łączyć kary i zapowiedział, że na 100 -lecie odzyskania niepodległości będzie 100 lat pozbawienia wolności dla przedsiębiorców oraz innych zboczeńców i zbrodniarzy.
Samo niezłożenie sprawozdania finansowego jest już przestępstwem, za co grozi kara grzywny nawet 20 000 złotych łącznie z ograniczeniem wolności. W cywilizowanych krajach, niezłożenie bilansu rocznego skutkuje jedynie wykreśleniem podmiotu gospodarczego z rejestru przedsiębiorców. Ale w Polsce musi być dotkliwie i strasznie na tyle, żeby przedsiębiorca oddał wszystko, co ma, bo w oczach premiera Morawieckiego ludzie biznesu to mafia. Tak właśnie nazwał nasz premier tych, co handlowali kryptowalutami.
Przypomnijmy monolog Mateusza Morawieckiego: „skoro fiskus domaga się zapłacenia podatku od kryptowalut, to przestępcy mogą iść do skarbówki i mówić, że zarobili na tym ileś milionów złotych”. Premier ubolewał, że: „nie da się łatwo sprawdzić, czy te pieniądze zostały legalnie zarobione na kryptowalutach, czy też pochodzą z przestępstwa, na przykład z handlu narkotykami. Mafie mogą więc – płacąc podatek – legalizować nielegalne dochody”.
Przypomnijmy:
Za czasów reżimu komunistycznego w okresie rządów Bieruta i Gomułki, za posiadanie waluty obcej, a w szczególności dolarów, groziło więzienie i konfiskata.
Kolejny przykład, jak władza i społeczeństwo postrzega przedsiębiorców:
W Polsce nasyłali na niego kontrole i tworzyli komitety protestacyjne. W USA na otwarcie jego nowej fabryki przyjechał gubernator i kilkudziesięciu okolicznych mieszkańców. – I to najlepszy obraz: jak się robi biznes w Stanach, a jak w Polsce – mówi Arkadiusz Muś, jeden z najbogatszych Polaków.
Arkadiusz Muś, miliarder spod Częstochowy, w Stanach zainwestował po raz pierwszy rok temu. Wykupił 100 proc. udziałów w spółce Glass Dynamics Inc. z siedzibą w Północnej Karolinie. To zakład, który istniał w USA od ponad 30 lat. Co roku 130 amerykańskich pracowników firmy produkowało tam 150 tys. mkw. szyb. Można by nimi wyłożyć całą powierzchnię Pałacu Kultury i Nauki. I jeszcze trochę by zostało. Miesiąc temu Muś ogłosił, że wybuduje w Stanach drugą fabrykę. W sąsiednim stanie Wirginia postawi zakład za 43,5 mln dolarów.
Kiedy od lokalnych władz dostał zgodę na budowę, to na uroczystość podpisania dokumentów z okolicznych miasteczek z własnej woli przybyło kilkudziesięciu mieszkańców. Dziękowali, że ktoś wybrał właśnie ich hrabstwo dla takiej inwestycji i powstaną nowe miejsca pracy. – Wśród nich byli również starsi ludzie, którzy przecież nie przyszli, żeby się lansować czy zabiegać u mnie o pracę. To był taki bezinteresowny, szczery gest – wspomina Muś.
A teraz jak to jest w Polsce? Prowadzona przez Musia firma Press Glass to największy, niezależny od hut szkła, producent szyb zespolonych w Europie. Gigant z kilkunastoma zakładami w Anglii, Chorwacji, Polsce czy Stanach. Muś to jeden z najbogatszych Polaków. W tym roku z ponad 1,2 mld zł majątku zajął 31. miejsce na liście najbogatszych Polaków.
Biznesmen parę miesięcy temu zaczął budowę nowej fabryki w Nowogardzie. Nie zdążył wbić nawet pierwszej łopaty, a już pojawiła się inspekcja pracy, która zatrzymała roboty na półtora miesiąca. Brakowało jednego papierka, który czekał tylko na formalne wydanie. Miesiąc temu Muś rozpoczął budowę nowego biura dla swojej firmy pod Częstochową. Dwa dni po tym jak na plac przyjechała pierwsza gruszka z betonem, okoliczni mieszkańcy zawiązali komitet protestacyjny i zbierali po domach podpisy przeciwko inwestycji. – I to najlepszy obraz: jak się robi biznes w Stanach, a jak w Polsce – podsumowuje Muś.
plportal.pl/wprost